chmura tagów
Aktualności
ZA PARTYTURĄ. Imperatyw tworzenia
2020-04-05
- U Lidii Zielińskiej nigdy w żaden sposób nie zostałam jako osobowość muzyczna przymuszona do czegokolwiek. Zawsze odsłaniała coś przede mną, ale to ja wybierałam. To najlepsze, co można zrobić - obserwować, podpowiadać, ale nie egzekwować podobieństwa do swoich wyborów - mówi Katarzyna Tamborowska*, poznańska kompozytorka i skrzypaczka.
Pochodzi Pani z Krakowa, gdzie odbywa się wiele festiwali muzyki współczesnej. Na pewno więcej niż w Poznaniu. Nie było Pani szkoda zostawiać tego miasta?
Jak przyjechałam do Poznania, to nie miałam pojęcia, że zostanę tu na dłużej. Między innymi dlatego, że nie dostałam się na studia kompozytorskie w Krakowie, przyjechałam do tego miasta. Poznań był bardzo przyjazny dla studentów, dla młodych ludzi. Przyciągnął mnie zupełnie inną, swobodniejszą atmosferą. Czasem jest mi oczywiście szkoda, że opuściłam Kraków, miałam bardzo długi czas ogromnej tęsknoty za tym miastem, ale uporałam się z tym.
W Krakowie przez dwa lata uczyła się Pani u profesora Bogusława Schaeffera.
Z egzaminu na kompozycję, którego nie zdałam, wyszłam bardzo zrezygnowana. Padały tam stwierdzenia, że jako kobieta będę zajmować się domem i dziećmi, więc może nie warto studiować kompozycji. Mimo że nie zdałam egzaminu, profesor Schaeffer chciał ze mną porozmawiać i zaproponował mi lekcje indywidualne. Jeśli profesor podejmował pracę nad kimś, to były to lekcje nieodpłatne. To było ogromne zobowiązanie, żeby na każdą lekcję przychodzić przygotowanym. A był bardzo wymagający, często nieprzewidywalny. Kilka razy spotkały mnie zaskakujące stwierdzenia z jego strony, zupełnie skrajne, od bardzo dobrych recenzji tego, co zrobiłam, do fatalnych. Jak tylko coś w utworze było minimalnie niedopracowane, to w oczach profesora było beznadziejne.