chmura tagów
Aktualności
TŁUMACZ SIĘ TŁUMACZY. Edukować przez tekstową rękawiczkę
2018-03-24
- Tłumacz, niczym dźwiękowiec, ustawia swój językoczuły mikrofon w gęstej tekstowej dżungli i robi wielogodzinne nagrania - mówi Kinga Piotrowiak-Junkiert, adiunkt w Instytucie Językoznawstwa Wydziału Neofilologii UAM, tłumaczka z języka węgierskiego.
Jak to się stało, że zajęła się Pani językiem węgierskim?
To dość długa historia. Powiedziałabym za Zadie Smith: "Wszystko, co poprzednie pokolenie traktuje jako przypadek, dla nas jest przeznaczeniem". Język węgierski towarzyszy mi od wczesnego dzieciństwa, pamiętam tak samo dobrze ciągnące się w nieskończoność pola węgierskich słoneczników, co zapach sosnowego lasu nad Obrą. Po wielu latach, kiedy zastanawiałam się nad tematem doktoratu, bez zastanowienia wybrałam literaturę węgierską. Wybór tej literatury był oczywisty i z czasem zaowocował pierwszymi przekładami.
Dlaczego wybrała Pani przekład literacki?
W moim przypadku wszystko, co dotąd tłumaczyłam, miało związek z literaturą, którą badam, czyli literaturą węgiersko-żydowską. Tę literaturę znam najlepiej, od lat o niej piszę i traktuję przekład jako naturalną konsekwencję zajmowania się konkretnymi autorami. Przekład to najwnikliwsza lektura: dziesiątki wersji każdego zdania, strojenie tekstu, by miał taką tonację jak oryginał, czytanie na głos, a przede wszystkim praca w języku. A taki rodzaj dłubaniny uwielbiam.