chmura tagów
Aktualności
Okładki z prawdziwego zdarzenia
2020-04-14
Jaka jest przyszłość okładki płytowej w czasach, w których odchodzi się od fizycznego nośnika? Czy przetrwa cyfrową rewolucję? Na pewno czekają ją ciekawe metamorfozy, a twórców coraz to nowsze wyzwania, aby sztuki plastyczne nadal towarzyszyły muzyce w docieraniu do świadomości odbiorców. Konkurs 30/30 wziął sobie za cel bycie świadkiem nadchodzących wydarzeń i depozytariuszem sztuki okładkowej. To wyróżnienie, że odbywa się w Poznaniu.
Do końca XIX wieku muzyki można było doświadczyć tylko na żywo. Dopiero wtedy, za sprawą inwencji m.in. Thomasa Edisona, doczekała się pierwszego nośnika. To na ebonitowe walce, a potem krążki trafiały pionierskie nagrania, zamykane potem w szafach grających. Wiek XX to już początek płyty gramofonowej, którą znamy do dziś. Muzyka po raz pierwszy utrwalona i zwielokrotniona trafiła do sklepów, ale początkowo jej opakowanie stanowił zwykły, przemysłowy papier pakowy. Dopiero pod koniec lat 40. ubiegłego stulecia Alexowi Steinweissowi udało się przekonać szefów Columbia Records do zainwestowania w "obrazek na obwolucie". Pierwszym albumem opatrzonym okładką z prawdziwego zdarzenia była musicalowa składanka Richarda Rodgersa i Lorenza Harta. Kolejną rewolucję przyniosły lata 60. XX wieku. To wówczas okładka płyty ukonstytuowała się jako samodzielne dzieło sztuki, nierzadko wychodząc poza swoje macierzyste przeznaczenie. Bob Cato (autor okładek m.in. Boba Dylana), Peter Blake (The Beatles) czy w końcu Andy Warhol (m.in. Velvet Underground) na zawsze zmienili postrzeganie muzyki i wynieśli okładkę albumu do rangi nowej dziedziny sztuki.